sobota, 25 sierpnia 2018

Episode 1.You're a world away somewhere in the crowd.

Dwa lata wcześniej



JOY

Wieczorem, ulice Manhattanu wyglądają zupełnie inaczej niż za dnia. Dokładnie widać oświetlenie wszystkich wieżowców, których uwierzcie mi, w tej dzielnicy Nowego Yorku jest najwięcej. Nie mówiąc o Central Parku, na którego iluminację wykorzystali chyba wszystkie latarnie jakie są dostępne na świecie. Naprawdę - nie przesadzam.
Przechadzając się pomiędzy budynkami zdaję sobie sprawę, jak dawno tego nie robiłam. Mój umysł cały czas był zajęty sprawami, które w żaden sposób nie sprawiały mi radości. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam chwilę dla siebie.
Ale to już dobiegło końca.
W końcu zadbam sama o siebie.
Bez pieniędzy, bez dachu nad głową i jakiejkolwiek żywej duszy przy boku.
-Świetnie! - mówię na głos, kiedy zdaję sobie sprawę, że jednym butem wdeptałam w wielkie, brązowe, pachnące ciastko.
Przypominam sobie jednak, że nie żyję w bajce, a ciastko, wcale nie jest ciastkiem tylko zwykłym gównem. Naprawdę śmierdzącym gównem.
Nawet nie jestem w stanie stwierdzić czy zwierzęcym czy ludzkim. 
Idealny początek nowego życia.
-Ma pan może chusteczkę? - pytam zarośniętego faceta, który siedzi na schodach wejściowych niewielkiego budynku, trzymając w ręce watę cukrową. Jest ubrany w ciepły płaszcz i towarzyszy mu wielka reklamówka wypchana aż po brzegi, tak naprawdę nie mam pojęcia czym.
-Mam. - odpowiada.
-Oh! - odpowiadam, uśmiechając się serdecznie. Przyznaję, że śmierdzi od niego bardziej niż ode mnie, ale nie można oceniać książki po okładce, prawda?
-To będzie pięć dolarów. - mówi po chwili, mierząc mnie wzrokiem.
-Pięć dolarów!? Za jedną chusteczkę?
-Dobrze słyszałaś laleczko.
-Nie mam pieniędzy. - odpowiadam bezradnie.
-Wy bogacze, wszyscy tacy sami. 
-Przepraszam bardzo! - irytuję się. - Skąd pan może wiedzieć, czy jestem bogata? W ogóle mnie pan nie zna!
-Jasne, jasne. - zbywa mnie machnięciem ręki.
-Wie pan co!? W tym momencie to pan okazuje brak wychowania. Nawet pan nie zapytał czy poczęstuję się watą cukrową! Toż to dopiero skandal. I śmie pan oceniać mnie? 
-Dobrze, może faktycznie się pośpieszyłem. To co z tymi pięcioma dolcami?
-Powtarzam, że nie mam pieniędzy! Chce pan usłyszeć moją historię? Dobrze więc! - siadam obok niego. - Moja rodzina to wielka banda bogatych snobów, których mało interesują uczucia swojej córki, czyli mnie. - wskazuje palcem na siebie. - Dzień dobry. Jestem Joy, tak na marginesie. - podaję mu rękę. 
-Edward. - podaje mi niepewnie swoją rękę. Jest klejąca i brudna, więc szybko wyswobadzam swoją. 
-Boli mnie, że nie widziałam wcześniej jak smutne jest moje życie. Ale w końcu się od nich uwolniłam. I wiesz co Edward’zie? Pomimo, że w moim portfelu widnieje karta kredytowa, która ma dostęp do banku mojego ojca, nie użyję jej ! A wiesz dlaczego? Bo mam swój honor!
-A masz jakieś zdjęcia rodziny w tym portfelu?
-Jasne! - uśmiecham się. - Chcesz zobaczyć? 
-Pewnie. - odpowiada, i chyba w końcu załapałam z nim kontakt. Wiadomo, że nie jest najprzyjemniejszym towarzyszem na świecie, ale przynajmniej wata cukrowa zabija zapach potu i zgniłego jajka, który wyraźnie da się od niego wyczuć.
Ale tak jak mówiłam, nie mogę go oceniać. W końcu sama podlatuję lekko kupą.
-To jest moja mama Valerie, naprawdę kobieta z klasą, ale tak naprawdę nigdy nie poświęcała mi zbyt dużo uwagi. Więcej czasu spędzałam ze swoją opiekunką Meryl. O, to jest ona! - pokazuję zdjęcie starszej kobiety, która nie wiedzieć czemu, na zdjęciu ma wielkiego zeza. W rzeczywistości jednak wcale go nie ma, dlatego do tej pory nie rozumiem owej pozy. - A to moja młodsza siostra Annabell. No i mój tato. Ale to głównie przez niego opuściłam dom. Chciał, żebym przejęła stery w jego firmie, ale nigdy nie słuchał, że tak naprawdę mnie to nie interesuje i nie sprawia mi żadnej radości…Zapewne teraz to Annabell zostanie kozłem ofia… Hej! - krzyczę, gdy orientuję się, że Edward zaczyna uciekać.
To wszystko dzieję się bardzo szybko.
Najpierw wyjął kartę kredytową, a po dwóch sekundach zwiał w nieznanym mi kierunku.
-I tak nie znasz pinu!!!! - krzyczę za nim zadowolona. Patrzę znów w portfel. Dlaczego musiałam zapisać pin i wsadzić go do przezroczystej kieszonki portfela? 
Przecież na co dzień nie zachowuję się aż tak bezmyślnie!
A poza tym nigdy nie pomyślałabym, że złodziejem, który zwinie mi portfel okaże się mój kolega!
No dobrze, co prawda znałam go pięć minut, ale okazał się dobrym słuchaczem.
Albo po prostu grał na czas, aby mnie obrobić.
Nie, to na pewno nie mogło być to.
A może jednak?
-Dobrze! - krzyczę znów w kierunku pościgu Edward’a, choć tak naprawdę już dawno zniknął za zakrętem. - Skoro ty okradłeś mnie, to ja okradnę ciebie! - biorę w rękę jego reklamówkę, która okazuje się zbyt ciężka jak na moją marną siłę w rękach. Postanawiam jednak być twarda. - Jeśli zdecydujesz się jednak na wymianę, wiesz gdzie mnie szukać!
I tak oto tym sposobem zaczynam wierzyć w dewizę: Life is brutal. 

SLOAN

-Oj przestańcie, nie ma o czym opowiadać, to kolega z pracy! - mówię, po milionie wysłuchanych pytań odnośnie Mark’a. Dlaczego muszę się zadawać z osobami, których moje życie towarzyskie interesuje chyba bardziej niż mnie samą?
-Przecież się z nim spotykasz! Musi być z nim coś nie tak. - odzywa się mój brat, na co totalnie piorunuję go wzrokiem. 
-Poczekaj… - odzywa się Coco. - Czy ten facet ma jakieś dziwne fetysze? Na przykład… - zastanawia się dłuższą chwilę. -Lizanie klamek od drzwi?
-Żartujesz? - pyta ją Harry.
-No co. Po prostu nie chcę, żeby przechodziła przez to samo co ja z Baltazar’em.
-Nie zorientowałaś się na podstawie jego imienia, że jest z nim coś nie tak? - Harry robi minę, która podkreśla jego niedowierzanie. Nie wiem dlaczego, skoro zapewne doskonale zdaje sobie sprawę, że Coco raczej nie bierze pod uwagę takich błahostek. 
-Nie. - protestuje blondynka. - Myślałam, że to jego pseudonim więc sama nadałam mu imię. - uśmiecha się pociesznie.
-Jakie?
-Helios.
Głupota ludzka nie zna granic.
A już na pewno nie w tym towarzystwie.
-Dobra wyluzujcie. To nawet nie randka. Po prostu idziemy na kolację, a nie do łóżka! - sprowadzam wszystkich na ziemię, powracając do tematu Mark’a, co chyba niekoniecznie było dobrym ruchem.
-Nie musiałem tego wiedzieć. - odzywa się mój brat.
-Cześć… - w kawiarni pojawia się Nick, który nie dość, że jest zmoknięty to jeszcze minę ma taką, jakby ktoś na jego oczach przejechał kota.
-Po takim powitaniu mam ochotę się zabić. - Harry zerka na niego z odrazą.
-Wszystko gra, skarbie? - chwytam go pocieszająco za rękę.
-Czuję się, jakby ktoś przejechał kota przed moimi oczami.
-Ciasteczko? - proponuje Coco.
Jak zwykle ma wspaniałe wyczucie czasu. Nick zerka na nią ze zbolałym wyrazem twarzy.
-Niech zgadnę. - wzdycham. - Michelle się wyprowadziła?
Przytakuje.
-Przyniosę ci kawę. - proponuję Ash.
Nick siada pomiędzy mną i Coco.
-Trzeba to naprawić. - odzywa się blondynka, wykonując na nim swoje vubu-dubu.
-Nie, przestań! - protestuje. - Nie oczyszczaj mojej aury.
-Ale…
-Nie. Po prostu zostaw ją w spokoju. Jakoś to przeżyję! Życzę Michelle szczęścia.
-Nie prawda. - głos mojego brata dociera do nas spod baru.
-Oczywiście, że nie! Do diabła z nią, to ona mnie zostawiła!
-I naprawdę nie wyczułeś, że zdradza cię z sąsiadem z naprzeciwka? - pyta Harry.
-Nie, dobra? Mam bardzo lekki sen. Skąd miałem wiedzieć, że nocami wymyka się do… - emocjonuje się. - Do cholernej krainy Tarzana?
-Czasem to ja chciałbym być Tarzanem. - Harry wzdycha, zerkając rozmarzony w nieznany nam punkt na ścianie. Patrzymy na niego lekko zdziwieni. - Czy powiedziałem to na głos? 
-Tak.
-Posłuchaj Nick. - Ashton zjawia się z kawą. - Jesteś teraz pogrążony w bólu. Jesteś rozżalony i wściekły. To przejdzie!
-Tak! A wiesz co by ci pomogło? - wtrąca się Harry.
-Co? - pyta smutno.
-Kluby ze striptizem!
Kręcimy wszyscy głową z zażenowaniem.
-Gdzie twoje hormony, stary!? Jesteś teraz singlem!
-Ale ja nie chcę być singlem, kapujesz? Chcę być znowu żonaty!
Smutne rozterki przerywa nagle głośny huk zamykających się drzwi i nieprzyjemny zapach.
-Co tak śmierdzi? - odzywa się Coco.
-To nie ja! - dziewczyna z blond włosami ubrana niczym w ciepły, letni poranek z ogromną reklamówkę w ręce zwraca na siebie uwagę.
Czy to…?
-Joy!? - pytam, podchodząc do niej bliżej.
-Sloan!? Za nic w świecie nie spodziewałam się, że cię tu spotkam, dzięki bogu! - przytula się do mnie mocno.
-Kawy? - proponuje Braden, który pracuje w tej kawiarni chyba od momentu, gdy nauczył się mówić.
-Jasne. - przytakuje. - Mogę zapłacić bransoletką? 
Braden zwęża oczy, patrząc na nią jak na wariatkę. Ja robię to samo. Czy na północy Nowego Yorku naprawdę płaci się w kawiarni biżuterią?
-Ja zapłacę. - protestuję, prowadząc ją do reszty ekipy. - Słuchajcie wszyscy, to jest Joy moja przyjaciółka z liceum. Joy, to są wszyscy. Harry, Nick, Coco i pamiętasz mojego brata Ashton’a?
-Ashton? - robi wielkie, zdziwione oczy, ale po chwili znowu powraca do trybu spontanicznej, radosnej koleżanki.  - Jasne! 
Macha do niego, po czym sytuuje się na kanapie pomiędzy nim, a Coco.
-Więc… - zaczynam. - Powiesz nam co się dzieję czy najpierw opowiesz co się znajduje w twojej reklamówce?
-Ja… Cóż… - jąka się. - Uciekłam z domu! 
-Wow! Cóż za nieodpowiedzialne posunięcie jak na dwudziestotrzylatkę. - ironiczny ton Harry’ego da się wyczuć na kilometr, więc szybko uciszam go na migi. 
-Dlaczego to zrobiłaś? - staram się dowiedzieć.
-No więc… Mój tata wręcz zmuszał mnie przez ostatni czas do nauki sterowania jego firmą, a ja po prostu nie chciałam tego robić. To kompletnie nie dla mnie! Czuję, że świat ma mi więcej do zaoferowania, rozumiecie o co mi chodzi?
Wszyscy patrzymy na nią z zastanowieniem. 
I cóż, chyba jednak mało kto ją rozumie.
-Czy twój tata ma ochotę wymienić cię na syna? - wtrąca się znów Harry.
-Do tego nie mam żadnej gotówki i dachu nad głową, a Edward ukradł moją kartę kredytową! Nie, żebym miała z niej korzystać, ale jednak!
-Kim jest Edward? - pyta Coco.
-To… Bezdomny, któremu się żaliłam.
-Żaliłaś się bezdomnemu? - zastanawiam się.
-A widzisz przy mnie jakąś inną osobę towarzyszącą, której mogłabym się wyżalić!?
-Spokojnie. I tak nie zna pinu. - Nick stara się załagodzić sytuację.
-Właściwie to zna… - wzdycha blondynka.
-Pozwól, że nie będę pytał dlaczego. 
-A do tego wszystkiego wdepnęłam w kupę! Czy może być jeszcze gorzej?
Harry wstaje z miejsca i krzyczy głośne „HA!” jakby zdał sobie sprawę z czegoś niewiarygodnie istotnego.
-Wiedziałem, że to ten zapach! 

ASHTON

Kto by pomyślał, że Joy Leighton będzie siedziała w mieszkaniu mojej siostry zmokła jak kura, w kusej sukience, ścierając gówno z białych szpilek? 
Na pewno nie ja.
Kiedy ją dzisiaj zobaczyłem, nie mogłem w to uwierzyć. Dziewczyna, której niegdyś w tajemnicy powierzałem wszystkie moje sny, stała dzisiaj przede mną zupełnie jak za dawnych czasów. 
Tak, kilka lat temu byłem zakochany w niej po uszy. Ale, że za czasów szkolnych byłem raczej cichym i strasznie nieśmiałym nerdem, a ona najbardziej popularną i najsłodszą dziewczyną w szkole - nigdy jej o tym nie powiedziałem.
-Tato! Ja po prostu nie mogę wrócić do domu! - mam wrażenie, że telefon, który podtrzymuje przy uchu ramieniem zaraz jej upadnie. Jest to akurat bardzo prawdopodobne, zważywszy, ile starań i siły dokłada w szorowanie swoich butów.
-Co!? Wcale nie używam twojej karty kredytowej! - robi pauzę. - Tysiąc dolarów!? Cholerny Edward! Tak dobrze patrzyło mu się z oczu. - wzdycha.
-Kto ma ochotę na kurczaka w marynacie? - odzywa się Sloan.
-Zablokuj kartę! Ja i tak nie będę z niej korzystać!
-Nikt nie ma ochoty? 
-Oczywiście, że poradzę sobie sama! I jeśli chciałbyś wiedzieć, mam przy sobie masę przyjaciół, którzy mi w tym pomogą!
-Ona mówi o nas, prawda? - szepce Harry.
-Zepchnij ją ze schodów! - emocjonuje się Coco, oglądając kolejną brazylijską telenowele.
-Tato, posłuchaj mnie! Przez całe życie wszyscy mówiliście mi, że… Podam przykład! Jesteś pantoflem! Jesteś pantoflem, jesteś pantoflem! A co jeśli… Ja nie chcę być pantoflem? Co jeśli chcę być… Torebką!? Albo kapeluszem? 
Zerkamy na siebie z niepokojem.
Nikt mi wcześniej nie powiedział, że Joy może być zdrowo walnięta. 
-Nie, nie chcę żebyś mi kupował kapelusz! To metafora, tato!!!!
-Jednak zrobię tego kurczaka. - informuje moja siostra „kucharka”, przechadzając się do kuchni.
-Tatusiu, to moje życie. I sama chcę je wykreować. Może zatrzymam się u Sloan. 
Wszyscy patrzymy w kierunku szatynki,
-Tak, cóż. Poznajcie moją nową współlokatorkę.
-Może to moja decyzja. - znów robi pauzę. - I może wcale nie potrzebuje twoich pieniędzy? Poczekaj! Powiedziałam MOŻE!!! - dopowiada, ale widząc, że odkłada telefon, można stwierdzić, że „TATUŚ” jednak się rozłączył. 
-To który pokój będzie mój? 


***